Dywagacje nad czystośćią brzmienia, a autentycznością przekazu,
czyli zakamuflowana reklama :)

autor: Hanna Potulska

Główna | O nas | Aktualności | Muzyka | Galeria | Kontakt | Goście | Linki

 



Ludzkość lubi stawiać sobie trudne pytania. Obok odwiecznych dręczących nas dylematów w stylu "Co było pierwsze, jajo czy kura?", wśród ekspertów brak jednomyślności co do optymalnego sposobu odbioru muzyki w ogóle, a szant w szczególności.

Istnieją osoby odczuwające nieprzyjemny dreszczyk na samą myśl o umieszczeniu płyty z szantami w domowym lub samochodowym odtwarzaczu. Groźba odbioru tego rodzaju muzyki na trzeźwo i w samotności napawa przerażeniem. Chociaż w warunkach domowych również istnieje możliwość przyjemnego zamroczenia się, to powstaje konflikt stylistyczny między wygodną kanapą w czyściutkim pokoiku a muzyką zrodzoną z potu, krwi i słonej wody.

Oczywiście, tego kota, jak zresztą każdego, można odwrócić ogonem. Tu skorzystajmy z przykładu nielicznej grupy koneserów dźwięku zwanych audiofilami. Ci dumni właściciele high-endowego sprzętu audio (często ze złotymi wtyczkami oraz z kolumnami w cenie średniej klasy samochodu) wystawiają swe parzyste narządy słuchu na oddziaływanie wysoce wysterylizowanych dźwięków płynących z wyselekcjonowanych płyt "si-di" specjalnych edycji. Dla takich przedstawicieli gatunku homo sapiens potężna dawka autentyzmu i skumulowanej energii życiowej zawarta w szantach mogłaby okazać się zabójcza.

Gdzie tu prawda? Postawimy cztery piwka na stół za sensowną odpowiedź. Jeżeli szukać, to pewnie jak zwykle pośrodku. Warto się cieszyć duszą muzyki, zaklętą w słowach prosto z serca, łatwo wpadających w ucho melodiach i rytmach do wystukiwania spracowanymi dłońmi o toporne stoły z drewnianych bali. Wtedy wchłania się ją całą wszystkimi zmysłami, razem z popiwnymi wyziewami sąsiada i kłębami tytoniowego dymu, z lekkim drapaniem w gardle i szczypaniem języka, z uciskiem twardych desek na czterech literach i z przyjemnym ciepłem ludzkiej wspólnoty.

Warto też docenić możliwość stworzenia namiastki takich multimedialnych przeżyć w dowolnym miejscu, o dowolnej porze dnia i nocy. Czyż to nie wspaniałe, zabrać ze sobą Trzech Majtków w zagraniczną czy międzykontynentalna podróż? W pracy można zafundować sobie przerwę przy czterech piwkach w towarzystwie Jasnowłosej, Syreny, Molly Malone lub z wszystkimi naraz. Uwaga dla dziewczyn: za pośrednictwem płyty i odtwarzacza otrzymujecie niepowtarzalną szansę spędzenia upojnej nocy ze wszystkimi członkami zespołu w dowolnej konfiguracji! (sprawdzone, polecam ;-)

Słowem, z pomocą płyty każdy może zafundować sobie optymalną dla płci, wieku, statusu społecznego i chwilowego nastroju dawkę Trzech Majtków. Naprawdę warto...


modyfikowano 2005-06-13